Widziałem jak drży. Empatyczny gniew bruzdą przecinał jej czoło. Na ekranie telefonu zdjęcie chłopczyka w bandażach z opuszczoną głową. Mała, żywa jeszcze wtedy mumia. Wiotka kukiełka, całkowicie poddana oprawcom i pierwsze doniesienia o próbach samosądu – sądu na sobie samym…
Polska rodzina jest pomnikiem patriarchalnej (auto)agresji. Niszczącej energii napędzanej psychologicznym cieniem, z jego wypartymi emocjami: męskim wstydem, kompensacją dziecięcego lęku przed odrzuceniem, porzuceniem, poniżeniem.
Wujek Heniek – każdy ma jakiegoś w rodzinie, wśród znajomych, to typowy reprezentant drużyny polskich mężczyzn porzuconych emocjonalnie i zdradzonych przez ojców. Pije szybko. Rytm wyznacza panicznie bijące serce. Do czasu diagnozy nie ma z nim kontaktu. Za chwilę zobaczymy go jako tancerza, śpiewaka, ochroniarza i wodzireja rodzinnej imprezy. Ma radyklane poglądy polityczne i sam się dziwi, jak skutecznie potrafi ich bronić. Każdą opinię odbija brzuchem tłustych kontrargumentów. Etanolowa elastyczność układu nerwowego fascynuje mnogością form zachowań. Goście są zachwyceni. Nie wszyscy jednak świadomi, że to show rozpuszcza tylko ich niepokój. Żona Henia nie tańczy. Lęk paraliżuje otyłe ciało. Antycypuje ciąg dalszy i układa plan awaryjny, który wdroży po powrocie do domu. Tymczasem w kuluarach, jej ślubny, staje się duchowym nauczycielem, służy radą jak żyć i wychowywać, mimo, że nikt nie pyta.
Kiedy Henio był mały, pijany ojciec zabawiał nim krewnych. Śpiewał i stepował na stole dla cuchnących metabolizowanym destylatem kolegów. Wyuczył się, że rola clowna daje „profity”, oddala sadystyczny gniew ojca w czasie, tworzy złudzenie akceptacji i dumy – największego głodu polskich synków. Potem ojciec i tak bił na oślep, co kilka uderzeń łapał oddech i robił uzasadnienie, że jego wysiłek wychowawczy ma oszczędzić cierpienia w przyszłości…
– czujesz swąd?
– przypalony kurczak!
– coś organicznego na pewno
– sąsiedzi z dołu mają monotonną dietę…
– ograniczoną jak oni sami, ha!
Mevka śpi niespokojnie. Wierci się i po kolei otwiera oczy.
– obiecaj, że nas stąd zabierzesz…
– obiecuję, mała.
Uśmiechnęła się przez zaciśnięte usta. Twarz podzielona ulgą i smutkiem na pół w objęciach własnych dłoni.
– mówiłem ci już, że godzina medytacji regeneruje jak dwie godziny snu!
– tak, tak – pamiętam. Mam już coś na kształt poczucia winy, kiedy mi w kółko to przypominasz. Wspominałeś, że mnisi Theravada nie mają nauczania we wskazaniach.
– odkąd szata leży w szafie, bliżej mi do zen, moja ty piękna i bystra uczennico.
– co takiego jest w naturze człowieka, że nie schyla się po leżący diament, tylko rozprawia, snuje wizje, szuka, nerwowo się rozglądając?
– oko skierowane do środka jest dla większości abstrakcją. Nieufność buduje ego. Jedyną strukturę psychiczną, którą może poczuć w obszarze psychicznym. Subtelny uciska za oczami przypomina nam o istnieniu i różnicuje od innych. Tak mijamy ten tajemniczy punkt równowagi między tym co zewnętrzne (męskie) a wewnętrzne (kobiece). Ten ruch jest zbyt prosty, by zasłużyć na uwagę…
– można się tego nauczyć, jakoś przechytrzyć tą autodestrukcyjną skłonność
– nie tyle można, co trzeba!
Wszyscy powoli przegrywamy. Struś nie może być Chrystusem, a Buddę wybrali na przewodnika po martwej powierzchni zafiksowani na opisowej duchowości narcyzi emocjonalnego ćpania. Somatyzacje, rezonanse z brzucha udające wyższe wglądy.
– nie lubię ezoświrów, ekowojowników, vegeterrorystów przebranych za guru
– któregoś dnia zabijemy wszystkich pięknoduchów
– ja ciebie też
– na zawsze? Po horyzont?
– nie inaczej, głuptasie
Kilka oddechów później, jej gładkie, drobne ciałko, wtula się w moją klatkę i z dłuższym wydechem zasypia. W Jedni, mięśnie przechodzi fala rozluźnienia. Pierwszy warunek Satori. Intymność ma w sobie coś z doświadczenia zen – znikają pytania. Amplifikacja tego, co każde z nas z osobna ćwiczyło już od dłuższego czasu – Zazen. Bez prostego treningu Obecności, nawet tantra staje się tylko racjonalizacją zwierzęcości. Podobnie jak fizjologiczny seks – męczy i oddala. Uzależnia od szczytowania dopaminą, pozostawia głód i pustkę. Być może nigdy nie pojawią się mistyczne uniesienia, ale za to po latach praktyki przestaje ci prężyć, że twoja kobieta obraca się do ciebie plecami.
Łączę kropki. W podbrzuszu rośnie napięcie. To ta sama energia wkurwu, co przed laty zastygła w uniesionych na lękowym bezdechu ramionach. Na celowniku był ojciec. Wyczekiwany i znienawidzony. Silny i bezbronny.
Wstaję i otwieram komputer. W zakładkach przeglądarki wyszukiwarka lotów.
Agape łagodnie opada, Eros wchodzi do gry! Bierze się za bary z lękiem…
Jeżeli wytrzymasz brak stymulacji, lęk przed Pustką i trudne emocje z czasów pogardy, cichy bezruch wzmocni Obecność. Ustanie mentalna narracja, świadomość wycofa się w głąb. Ta Boskość co leczy, otwiera umysł i prowadzi przez cień, przypomina bardziej dziecko. Wychodzi spod kołdry koncepcji, porównań i napięć, kiedy uzna, że na zewnątrz jest bezpiecznie. Próżne są zapewnienia dorosłych…
Od pewnego momentu praktyki, odczuwasz przestrzeń jako informację. Nie jest to regresywne smyranie podbrzusza skrzydełkiem motyla intuicji. Autonomiczny układ nerwowy w synchronizacji, przejmuje coraz więcej sektorów życia i w końcu robi się lekko. Jesteś zwolniony z etatu przetrwania i zaczynasz ufać temu co jest. Ruszasz drogą, nie ruszając się z miejsca. Zen… Na straży biceps i maczeta, kompensacje ran na męskim – tak na wszelki wypadek. Cel bez celu również uświęca środki. Rozróżniasz neurotyczne poruszenia i histeryczne przeczucia od Znaków. Stajesz się jak szczur, który opuszcza pokład statku długo przed zatopieniem. Wiele lat na straży bezpieczeństwa matki i siostry wyrobiło ten szósty zmysł hiperwrażliwości. Agresja ojca utwardziła. Świadomość, że nikogo nie możesz uratować jest jak dożywotnie zwolnienie z lekcji matematyki. Kiedy żabka gotuje się wolno, na pyszczku maluje się uśmiech – dam głowę, że wyższości.
Ostatecznie nie masz wyjścia. Powrót nie jest możliwy. Self staje się immanentnym odpowiednikiem Przestrzeni. Ono zna plan duszy. De facto jest mapą. Wyższa inteligencja, której siedzisz na kolanach zaprasza szeptem. Smuci się, kiedy w hałasie bodźców, zamiast doświadczenia podróży na wyspę bez iluzji, wybierasz studiowanie płaskiej mapy, kręcisz się coraz słabszy po labiryncie schematów codzienności…
Znowu nic nie zrozumiałeś. Jest już za późno i nie jest za późno.
Nasi przyjaciele widząc przygotowania do emigracji poza starą tonącą Europę, marszczą się i protestują. Jak to! Wy!? Jest tyle w tym kraju do zrobienia. Tyle zagubienia, cierpienie…
Nie mam poczucia winy. Jest on-line. Kto ma nas znaleźć ten znajdzie, potwierdzając tym samym gotowość. Nasz Vedant System robi się w domu. Zawsze zaczynasz w miejscu, w którym jesteś. Wystarczy odrobina czasu i garść miłości własnej na start, by rozsmakować się w swojej Pierwotnej Naturze. Skoro nam się udało…
W nieświadomości odrobiłem karmę, żyjąc 15 lat w konwencjonalnym zamknięciu społecznych ról w poprawczakach z wykluczoną młodzieżą pod wzniosłą ideą resocjalizacji. Osiągnąłem w tej służbie wszystko. Przy okazji wypaliłem osobowość, wichrując mechanizmy obronne. Za kratami nie obowiązują klasyczne prawa psychologii społecznej. Empatia, wrażliwość i otwartość zostają zjadane wraz z sercem na dłoni naiwnie otwieranej regułą wzajemności. Ścisnęły mnie i przemieniły dwie szczęki imadła. Psychopatia i neurotyzm. Aby utrzymać rodzinę i wizerunek „pana” wychowawcy, musiałem wydobyć i zintegrować ogromne pokłady wrażliwości, artyzmu, ze ślepą furią gwałtowności. W jednej chwili ujarzmić oprawcę i przytulić ofiarę oznaczało paradoks sprzecznej samotożsamości. Integracja była warunkiem przeżycia. Dwa aspekty w jednej osobie i nikt nie wie kto jest kim. Dziękuję ci tato za siłę agresji; tobie mamo za wrażliwość mocy.
Z etiologicznego punktu widzenia, schizofrenia skopanych aniołów rodziła demony. Setki bitych, przypalanych Kamilków, przyszłych ojców w pokoleniowej wymianie ról. Mijają lata, dostaję wiadomości. Słodki sentyment i psychologiczna wypłata za pracę w zamknięciu i pogardzie. Wielu chłopaków zrozumiało, poddało się. Założyli rodziny, firemki. Osadzeni w strukturze powinności opiekują się żonami i dziećmi. To też jest dobre. Tyle wystarczy. Czasem rzucą pustą butelką po piwie w system, bo pokoleniowy demon jest tyle abstrakcyjny co zinternalizowany. Wektor słabnącej agresji zmienia się spontanicznie. Na pewno starzeją się szybciej. Uległość względem systemu jest raną po stracie ojca. Ciężką pracą próbują zasłużyć na odrobinę szacunku. Pieniądz jest substytutem męskich aspektów i wzorców, których zabrakło. Materializm kompensacją pozostawienia i powszechną tarczą przed bólem z dzieciństwa. Kiedy konsumujesz, nie czujesz tak wyraźnie tego co pod spodem, mózg zalewa fala endorfin, brzuch trójglicerydy.
Wiedzą, że mogą przyjechać, usiąść z wychowawcą na poduszce, jak kiedyś…
Poza Pustką jest tylko cierpienie!
Polska jest jak matka alkoholiczka: nienawidzi się jej i „kocha” jednocześnie. To współuzależnieniowy stan umysłu, transmitowany pokoleniowo, przebierany w inne nakładki kolejnych epok. W alkoholu, buńczucznej służalczości i całym spectrum agresji zanika męski pierwiastek. Nie widać nowego paradygmatu. Każdy szuka sam. Mamy (o zgrozo!) czułą wojowniczkę. A gdzie uduchowiony intelektualista upakowany w sprawnym ciele?
Kolumbowie, to zazwyczaj mężczyźni po 40-stce, którzy przerwali łańcuch, wyrwali kotwicę. Zostawili etaty, często rodziny i wymedytowali bilet w jedną stronę. Włóczą się teraz po płaskiej ziemi systemów. Słyszysz niemy krzyk postkonwencjonalnej transcendencji? Kilku znajomych braci mnichów penetruje tropiki i w akcie miłosierdzia uczy czegoś Murzynków. Buddyjska Theravada skutecznie znosi utożsamienie z ciałem, więc spartańskie warunki życia nie stanowią problemu. Ci, bez agresywnego marketingu mamroczą mantry z „przebudzonymi” milfciotkami za donacje, dotykają ich (aury?). Ich pozostawione partnerki albo założyły ciasne spodnie, albo w nieświadomości, używane przez instynkty, kontynuują tradycję. Biorą na siebie deficytowe aspekty energii i z egzaltowanym poczuciem wyższości, realizują swój masochizm. Córeczki widziały piekło braci i matek…
Bycie bliżej natury sprawia, że mają dostęp do większej ilości potencjalnych struktur czynnościowych. Jednak bez Erosa mądrości, bez aspektów męskiej struktury, jest to tylko marne przeżycie rozpięte między ofiarnym macierzyństwem a chwilami słodkiej konsumpcji.
– Skąd tyle plastiku w oceanie?
– jeżeli kupisz cztery szampony, odżywkę masz gratis
– tak mi się ostatnio nic nie chce
Chiny, VIII w. Czas bujnego rozkwitu przekazu Zen. Mistrz Lin Chi, znany ze swojego radykalizmu i skuteczności nauczania, wędruje między skłóconymi prowincjami. Na rynku jednego z miasteczek widzi ludzi nieczułych, nieuczciwych handlarzy, mentalną biedę, moralną zgniliznę i ignorancję. Bezdomny pies i kilku chorych ludzi żebrzą o jedzenie. Niezauważeni, umierają powoli. Lin Chi czeka na odpowiedni moment. W samo południe robi się tłoczno. Okrzykiem skupia uwagę mieszkańców, po czym uderza swoim kijem psa na oczach przerażonych gapiów… Ściąga na siebie gniew, budzi współczucie dla chorych i braci mniejszych…
W tym samym czasie w Europie, pierwsi mistycy chrześcijańscy szepczą coś nieśmiało po jaskiniach o doświadczeniu Boga miłosiernego, który jest tożsamy z przebudzoną Naturą człowieka…
Jakiego nauczyciela potrzebujesz, Kamilku?
Kolumb – na pożegnanie
#dziecko #przemoc #wychowanie #używki #agresja #przemocwrodzinie