zdrowe ciało

Jedz, co chcesz i żyj sto lat

…czary-mary systemu Vedant.

Dziesiątki ton materii wrzucasz do ust za życia, by żyć! Żołądek to ekstremalnie unerwiona biobetoniara zasilana twoją energią, której zasoby są ograniczone.

Z tej materii budujesz ciało, przeciwstawiasz się entropii rozpadu. Niezależnie jak dbałeś o „miskę”, tuż po śmierci, „dobrotliwe” bakterie jelitowe, pierdzące dotychczas w stronę mózgu radosną serotoniną, zaczynają zjadać cię jako pierwsze – przywilej zasiedzenia. Ciało należy do ziemi i dopóki głęboko nie zintegrujesz praw Natury (przemijania), każdy kęs czy ruch będzie podszyty nieświadomym lękiem przed końcem. Mało wtedy zabawy, dużo napięcia w próbie przetrwania. Ta podstawowa ignorancja i sztywne utożsamienie się z ciałem jako ostateczną formą istnienia, jest przyczyną katastrofalnej w skutkach autoredukcji człowieka i zamieszania wokół talerza.

Tekst będzie krótką i radyklaną próbą wyczesania pcheł stereotypów, introjektów, połykanych bezmyślnie, wklejanych w kolejne pokolenia i uderzeniem w tezy WHO. Syntetycznym podsumowaniem siedmiu lat pracy z klientami w Systemie Vedant, gdzie odżywianie i ruch, oprócz wymiaru społecznego i duchowego, stanowią fundament integralnego podejścia.

Martwi mnie konflikt i chaos, kiedy tracimy prostą i przyjemną perspektywę automatycznej fizjologii, zanieczyszczając sensualną rozkosz smakowania koncepcjami, ideologią, siłą nawyku, często mimo widma ciężkiej choroby. Prowadzą do niej kompulsje z bulimiczną autoagresją na czele, czy depopulacyjny materializm i konsumpcjonizm zachodu.

Moja teza brzmi: prosto, szybko, tanio, smacznie i – zdrowo. Co to ostatnie oznacza? Każdy musi skalibrować „talerz” na kształt własnej Natury, bo nie wszystko jest dla wszystkich. Nauczyć się, przypomnieć sobie i dopuścić do głosu ewolucyjne mechanizmy. Ciało wie! Żyć z godnie ze słowami mistrza zen:

kiedy jestem śpiący – śpię,
kiedy czuję pragnienię – piję,
kiedy jestem głodny – jem.

Banalne? Tylko ci się wydaje! Konwencjonalny umysł wielkiego miasta, nie jest aż tak obecny w ciele, aby dopuścić do percepcji kluczowe fizjologiczne potrzeby. Praca na etacie (pieluchy na kasie), pośpiech i przeciążenie obowiązkami, mentalny chaos, uniemożliwiają „usłyszenie” albo wymuszają lekceważenie wewnętrznego głosu. Może być tak, że lata zaniedbań uszkodziły metabolizm i mechanizmy detoksykacji, co odcisnęło się na wyglądzie i samopoczuciu psychicznym (hormonalna teoria depresji). Nic tak nie zaniża samooceny jak ociężała, otłuszczona sylwetka, jako wynik transformacji testosteronu do estrogenu.

Zanik męskiego pierwiastka obserwujemy dziś jako toksyczne męskie, przejawiające się w zachowaniu jako bierność, brak sprawczości, gadatliwość, tkliwość i uległość, materializm, którego źródłem jest lęk. Otyłość to choroba (psyche) i nie zracjonalizujesz tego faktu powiedzonkami typu: „kochanego ciałka nigdy za wiele”. Każdy hoduje w spiżarni przez pączkowanie własną „Magdę Gessler” – powolną i przaśną przewodniczkę po labiryntach – zbyt dużej często qchni.

Przez biobetoniarkę do serca i dalej!

Tymczasem na widelcu wisi kawałek chrupiącego kurczaka. To ulubieniec polskich dietetyków chińskiego pochodzenia. Dzięki cudownej chemii reinkarnował w markecie wiele razy, bez praktyki medytacji, osypując się jedynie ryżem basmati.

Na potrzeby „leczniczych” procesów „back to Nature” dzielę w tym miejscu ludzi na dwie grupy.

Dietetyczny pięknoduch – poczytał cały Internet i „wie”, ile makro i mikro jest w zaprogramowanej porcji, czym są izomery trans i jaki suplement jest fancy i vege. Jest radykalny i zacietrzewiony. Broni idei BMI jak poczty gdańskiej. Kapitulacja oznaczałaby puszczenie na flow tak ważnej kwestii dla podtrzymania swojej zajebistej wyjątkowości. Blisko mu do vegeterrorysty, kiedy pod ideą miłości dla zwierząt jadalnych ukrywa w cieniu sałaty małego psychopatę. Bocian udaje, że nic o tym nie wie. Też bym się nie przyznawał. Rozluźnienie i zmysłowa rozkosz wpisana w akt asymilacji poŻYWIEnia, mu nie grożą. Początkujący neurotycy zaś w dziedzinie kulinarnej perwersji, jeszcze płacą „specjalistom” po tygodniowych kursach, za rozpiski. Ich nawyki są w rozsypce jak organizm, więc ulegają czarowi internetowego fachury. Chwytają się kubełkowych kółek ratunkowych, dietetycznych cateringów. Ulegają najpowszechniejszemu błędowi, że wszystko z etykietą „zdrowe” jest dla schorowanych wybrańców w potrzebie jak oni. Tysiącletnia tradycja diagnostyczna poszła w las…(krzyży). „Zdrowe” nie zmienia się już co dekadę ale z kolejnym artykułem na Onecie, całkowicie eliminując indywidualność psychosomatycznej konstytucji każdego z nas. Po kilku cyklach efektu „jo jo” delikwent nie jest już do uratowania. Przybija piątkę Darwinowi na równi pochyłej naturalnej selekcji. Droga do zdrowia, to rozpoznanie własnej matrycy energetycznej i uruchomienie ewolucyjnych mechanizmów naprawy i samoregulacji w dalszej kolejności. Po to, aby zwolnić Umysł, z zajmowania się tak pięknym i smacznym, jak i trywialnym zagadnieniem żywienia, trawienia i metabolizmu. Problemy zaczynają się, kiedy odchodzimy od zaufania do wyższej inteligencji ciała, która kształtowała się przez miliony lat ewolucji i wrzucamy swoje trzy grosze uzurpacji.

Czym byś się zajmował, gdybyś się zwolnił z lekcji oczywistości? W którą stronę podąża twoja uwaga, gdy nie analizujesz promocji gazetek z biedronki, menu fast food, ani nie spędzasz w kuchni od świtu do zmierzchu?

Mam też mieszane typy klientów. Są jak gotowe mixy przypraw z glutaminianem sodu – syntetycznym treserem smakowych nawyków. Najpowszechniejsza to grupa. Rozpoznać ich można nawet na eg(z)otycznych wakacjach. W odróżnieniu od otwartych i spokojnych, a więc i zdrowych Umysłów, glutaminianowy Janusz biega po tajskim targowisku, szukając nerwowo polskiej kiełbasy i pierogów. Zawiedziony, wraca do resortu obładowany substytutem – ziemniaczanymi chipsami oprószonymi właśnie glutaminianem. (nie mylić z glutaminą, która to akurat zmniejsza apetyt na cukry proste – samo zło dla insulinowej gospodarki komórek). Specyfik ten producenci „jedzenia” dodają aby uwarunkować nawyki smakowe. Skoro grzybki z rodziny Candida potrafią sterować ludzkimi wyborami produktów, by stworzyć optymalne środowisko do namnażania, to dla głów odpowiedzialnych za wyniki sprzedaży w spożywczych korporacjach, tym bardziej nie jest to problem.

Tak! Sterowany jesteś wciąż.

Cywilizacyjne choroby są więc wypadkową marketingu przebranego za kolejną „troskliwą” zasadę z piramidy żywienia WHO, które z czasem stają się nawykowym aksjomatem i – stanem umysłu konsumenta. Czynniki wzajemnie się warunkują, tworząc kulturę jedzenia i specyficzne schorzenia. Stanowi ona różnicujący aspekt charakteru narodowego. Japończyk umiera z innych powodów niż Polak i znacznie później. To co robią za życia i jak się podczas tego czasu bawią i czują, tylko pozornie jest wynikiem diety.

Stare wschodnie powiedzenie mówi: wszystko jest umysłem. Fizycy, którzy drogą intelektualnych wglądów, odkryli tę tezę 50 lat temu (2450 lat po Buddzie Siakjamunim), na nagrodę Nobla musieli czekać do czasu, kiedy empiryczna fizyka eksperymentalna dogoni ich myśl i na planie materii udowodni ich teorię, potwierdzi jednoznacznie. W Cern powstają nowe akceleratory…

Amerykańscy naukowcy (ci sami, którzy ponad wszelką wątpliwość udowodnili, że na Śląsku nie występuje życie), na początku lat 90 tych, popełnili ciekawy eksperyment. Zaskakujący wynik pokrywa się klasztornymi doświadczeniami piszącego te słowa. Jedząc skromnie raz dziennie ryż i wodorosty, umierałem nie z głodu, ale z przerażenia, że nie dostarczam nawet minimalnej dawki aminokwasów i witamin rozpuszczalnych w wodzie, i czeka mnie atrofia mięśni w zestawie ze szkorbutem. Akademicka wiedza, którą stosowałem jako trener i dietetyk była przekleństwem. Z każdym tygodniem czułem się jednak coraz lepiej… Z pewnością należałbym do pierwszej grupy badawczej wspomnianego eksperymentu, kładącego podwaliny pod psychosomatykę, z jej wschodzącą gwiazdą, psychodietetyką, zahaczającą o podejście kwantowe. Druga grupa rekrutowała się z osób, którzy drogą dietetycznych wyliczeń otrzymywali wysoce zindywidualizowane jedzenie o precyzyjnie dobranych parametrach. Produkty pochodziły z kontrolowanych upraw. Nikt jednak nie dbał o ich psyche, że o duchu nie wspomnę. Po kilku miesiącach pomiary zaszokowały nawet autorów badań. Wyniki ukazywały statystyczną różnicę w subiektywnym samopoczuciu jak i obiektywnych aspektach (tkanka tłuszczowa, motoryczność, morfologia krwi, etc.) na korzyść grupy, która jadła skromnie, spontanicznie, czasem niedojadając, bez grama kontroli.

To dlatego ludzie z poziomu konwencjonalnego, wychowani na encyklopedyzmie i podejściu racjonalnym, nie potrafią zrozumieć, w czym tkwi fenomen skuteczności systemu Vedant. Na szczęście odpowiednia doza zaufania wystarczy aby doświadczyć efektów.

Nad klasztorną jadalnią widniał napis tłumaczony ze starożytnego języka pali: „jedzenie to lekarstwo, bądź uważny i obecny”…

Badacze ludów zamieszkujących niebieskie strefy „blue zone”, miejsca na ziemi o największym odsetku ludzi cieszących się zdrowiem w integralnym znaczeniu, mimo sędziwego wieku, zaglądają w pierwszej kolejności do ich talerza. Prostych przepisów na długowieczność oczekują czytelnicy naukowych publikacji. Ulegają iluzji, że gmerając potem w swoim talerzu, staną się supermenami, co przechytrzyli czas. Chcą zjeść ciastko i nie mieć brzucha, żyjąc tak i tam, gdzie żyją. W skupisku betonowej neurozy. Nie przypuszczają, że rozwiązanie jest nie tyle proste co banalne, ale klucz ukryty jest w podświadomości, której fizjologicznym odpowiednikiem jest autonomiczny układ nerwowy. Nie wejdziesz tam z poziomu ego chcenia. Z tego samego powodu, dla którego myślenie o przyczynach bezsenności przed spaniem i zaklinaniem penisa by rósł przed zbliżeniem, odnoszą odwrotny skutek.

W swoich podróżach odwiedziłem kilka takich miejsc. W jednym zamieszkałem. Mieszkańcy kaukaskiej Megrelii graniczącej z Abchazją, jedzą głównie mięso, pikantną pastę z fasoli zapijając obficie „damasznim” winem. Dopijają wodą z rzeki, polują na dzikie zwierzęta, poruszają się piechotą w trudnym terenie, wykonują proste prace. Dbają o klany i pozdrawiają znajomych, chętnie przyjmują gości. Nie schodzą z gór do supermarketów, bo pod domem mają świeże owoce i warzywa. Są dumni i uśmiechnięci. Oddychają świeżym powietrzem subtropikalnego klimatu. Na tarasie mojego domu cały rok jest świeżo i rześko. Komponują żywe potrawy spełniające te same standardy jakie proponuję klientom w ich drodze ku swojej Naturze w Instytucie Vedant.

Chciałem kilka razy podzielić się z sąsiadem filmikiem. Jego mały telefonik z czarnobiałym wyświetlaczem odbijał jedynie uśmiech pobłażania dla mojej ekscytacji technologią…

(dzięki niej ciągle mamy z Wami kontakt a oni dziwią się, po co nam to?)

Udostępnij post