Marcin Res Kędzierski
…absolwent resocjalizacji na Uniwersytecie Opolskim, nauczyciel dyplomowany wychowania fizycznego, absolwent Instytutu Terapii Gestalt w Krakowie i Mannheimher Abendakademie. Wieloletni pedagog „trudnej” młodzieży. Buddyjski mnich. Praktykował w Indiach i w największym na świecie klasztorze Dhammakaya Temple w Bangkoku. Otrzymał przekaz nauk od leśnych mnichów tradycji Theravada. Nauczyciel w systemie Montessori (Polska, Niemcy). Wprowadzał medytację i trening zen w polskich placówkach penitencjarnych, niemieckich szkołach i ośrodkach wychowawczych. Twórca integralnego systemu Vedant Back to Nature, łączącego psychologię, terapię, dietetykę i proste formy ruchu z duchowością buddyzmu. Umożliwia ludziom zachodu trwały powrót do zdrowia – psychofizycznej równowagi. Prowadzi wykłady, warsztaty i prywatną praktykę terapeutyczną.
Alpinista, podróżnik, artysta. Prywatnie ojciec Leny i Jakuba.
„Akademicki idealizm i kompleksy zafiksowały mnie kiedyś na ciele. Boga można zbudować tylko z klocków, które znamy. Zewnętrznie wpisywałem się w stereotyp nauczyciela wychowania fizycznego: byłem piękny i mięśnie też. W misji udoskonalania siebie i innych dużo było agresywnej siły. Cel uświęcał środki kiedy z wnętrza dochodziło charakterystyczne chrupanie. Neurotyzm kruszył się kością od środka, ludzie płacili za to pieniądze…
Góry były kościołem, w którym chowałem się przed światem. Wspinaczka była religią…
Cierpienie uczy szybko i trwale. Do dziś nie wiem dlaczego wystrzeliło mnie w subtelny obszar wglądu. W surowej i zimnej wiedzy nie było miejsca na kontakt, czucie i czytanie wewnętrznych sygnałów. Byłem też zwolniony z odpowiedzialności i imperatywu aby odbijać piękno człowieka zanim sam je dostrzeże. Z perspektywy czasu widzę sens. Okres ten jest merytorycznym fundamentem systemu Vedant. Siła wiedzy, behawioryzm, ego, empiryzm, zmysłowość…
Jeżeli ufasz w rozluźnieniu, łączysz się z Przestrzenią.
Czytasz informacje i stajesz się informacją. Oporna dotąd maszyneria ciała działała sprawnie i gładko. Potrzebuje naprawdę niewiele. Subtelny Duch wraca na swoje miejsce…
Misję zakończyła własna psychoterapia w nurcie Gestalt. Zanim przyszła ulga i spokój, smutny żal wypełniał dni. Tak to jest kiedy budujemy na iluzji a wybór zawodu okazuje się wołaniem o pomoc. Wylądowałem w buddyjskim klasztorze. Fuzja twardej psychologii, wiedzy o ciele i duchowości była świętym Grallem – brakującym ogniwem metodyki. Ceną było „wyrzucenie” z konwencjonalnego życia, poza krąg rodziny, bliskich. Kwantowe podejście: „mniej znaczy więcej” stało się realnością. Na samym dnie, w minimalizmie narodził się system Vedant…
Poza misją i pasją ludzie są mi teraz dodatnio obojętni. Kontakt rozciąga się od fascynacji do wkurwu. Często idzie zwrot bez potrzeby łamania zajebistej inercji czyjegoś życia. Spotykam się rzadko. Jeżeli obie strony uznają, że warto, wkładam całego siebie. Potem muszę wracać w pustkę… Może dlatego, że na statek rozwoju osobistego załapałem się resztkami sił. Dryfowanie bez wsparcia po morzu nieświadomości i pogardy wymęczyło.
Kiedyś usłyszałem, że przy mnie łatwiej być sobą, że widzę więcej, rozumiem i akceptuję i tak jakoś jest potem inaczej, lżej. Jeżeli już wchodzę między zgraję, to chcę się czuć rozluźniony, radosny i zrozumiany. Opuścić egogardę chcę. Tutaj kończy i zaczyna się mój „oświecony”, egoistyczny humanizm. Dlatego dla swojego dobra i bliskich, szukam ustawień początkowych – twarzy sprzed narodzin rodziców, porozumienia ponad pierdoletami podziałów, autentyzmu i podstawowego szacunku. Uwielbiam estetyczne sprawne ciała, których nie naruszyła konsumpcja i materializm. Podwyższona obecność i uważność, to elitarne parametry i uważam, że to one czynią z ludzkich zwierząt istoty boskie w swej zwykłości i wspaniałomyślności. Jest największym darem jakim możesz obdarować drugiego człowieka. Ćwicz zawsze i wszędzie i bądź tam gdzie jesteś, co wcale nie jest takie oczywiste. Nigdy nie wiesz czy reinkarnacja to bujda, więc znowu możemy się spotkać.
Nie zajmuj się prawdą, dobrem, tym bardziej miłością. Nie oczekuj. Zacznij od troski o oddech”…
Monika Czernicka Meva
Uwielbiam ludzi tak bardzo, że dawkuję ich sobie oszczędnie, jak najlepszą, kolumbijską kawę. Bliżej mi do intro, niż ekstra, choć mnoga biegunowość natury wymyka się tyłem popękanych szufladek z dziwnymi nazwami. Tak długo uczyłam ludzi komunikacji, asertywności, pracy zespołowej, przesuwania nieprzesuwalnych paradygmatów, że prawie sama już to umiem.
Zawód „szkoleniowiec biznesu” był skrajnym odejściem od własnej natury po to, by po wspięciu się na szczyt zobaczyć, że poza brokatową posypką z dukatów i wąskich źrenic, wśród menadżerów, kierowników i prezesów korpo, nie ma nic więcej. Nie takiej pustki szukałam.
Pierwsze starcie z systemem wiążące się z otwarciem spółki jeszcze przed dwudziestką sprawiło, że moją nową dewizą było „kto w Polsce mieszka, ten się w cyrku nie śmieje”. Notariusze, urzędy, sprawozdania, księgowość, biznesplany, kolejne pomysły gaszone coraz wyższymi podatkami…
Zakasane rękawy i zaciśnięte pięści pomogły w realizacji, ale szybko gasiły zapał. To była lekcja odrobiona na piątkę. Ostatecznie pożegnałam się z polskim systemem, który niechętnie dał mi rozwód ze sobą i jeszcze próbował wcisnąć winę, podczas gdy… zamawiałam wino. Dziś oprócz płynnego poruszania się w twardych negocjacjach i miękkich relacyjnych komunikatach, nieobcy jest mi temat przemocy w związkach, podejmowania działań w związku z leczeniem uzależnień i współuzależnień, wsparcia dla kobiet w okresie starania się o ciążę, ciąży, straty i wszystkiego, co dookoła. Weszłam w pracę z ciałem, gdy w ciąży przytyłam 25kg i przestałam czuć się dobrze we własnej maszynie. Setki godzin i litry potu podczas najróżniejszych aktywności fizycznych nauczyły mnie, jak używać przestrzeni, by niewielkim wysiłkiem doprowadzić ciało do stanu optymalnego – pełnego sprawności, zwiewności, a przy tym cieszącego oko, ilekroć mijam lustro. Jestem skrajną hedonistką, lubię, jak jest mi przyjemnie i tym nadmiarem pragnę się z tobą dzielić.