Coś w sobie masz… Denga, dzień 5.

Otwieram oczy, 5:55. Dotykam jego karku, delikatnie, żeby się nie obudził. Jest mokry i gorący. Oddycha płytko, z wysiłkiem. Klatka piersiowa unosi się mocno przy każdym uderzeniu serca…

Z piaskiem pod powiekami człapię do kuchni, robię nam kawę, jak co dzień. Na zewnątrz półmrok, dzieci w domu obok już szykują się do szkoły. Chwilę im się przyglądam, do wiaderka niepokoju dolewa się szklanka rodzinnego ciepła, troski. Każdy łyk tego koloru daje motywacyjnego kopa w sam środek tyłka.

-Psotka, NIE DRAP! – siłą zabiera moją rękę. Na lewej nodze naliczyłam czterdzieści ugryzień, pewnie niedokładnie się w nocy przykryłam. – Mnie aż tak nie gryzą, jak ciebie.

-Z jakiegoś powodu moja krew jest dla nich rarytasem. – to dopiero pierwsze dni w Azji, z czasem na pewno będą mnie gryzły mniej. Albo się przyzwyczaję.

Kilka dni wcześniej byłam „w mieście” na zakupach, brakowało kilku niezbędnych rzeczy do domu, jak garnek i ciastka maślane. Jazda do miasta to siedem godzin w jedną stronę, wesołym autobusem, który w Polsce nie przeszedłby przeglądu nawet bezpośrednio po wyjeździe z produkcji, ale to dłuższy temat. W supermarkecie, na dziale z chemią, który współdzielony jest z warzywnym, w oczy rzuca się od razu rządek zielonych puszek „KWIK multi-insect killer”. Marcin sprzeciwia się, ilekroć proponuję zakup tego typu środków, ale dziś go tu nie ma, więc korzystam z okazji, by jakoś przemycić insektową truciznę do domu. Kiepsko śpię, ciągle się drapię, mam już naprawdę dość komarów. Spróbuję pozbyć się chociaż części…

Azja przyjęła nas z całym kolorytem barw, o których istnieniu albo nie wiedziałam, albo do siebie nie dopuszczałam. Wspaniali, otwarci ludzie, ale i niebezpieczne przedmieścia. Cudowny smak egzotycznych owoców, ale  i ryżowo-rybna monodieta tubylców, wynikająca z braku edukacji, a może i trochę niedbalstwa. Endemiczne gatunki zjawiskowych ptaków, śpiewających żab, gekonów-albinosów i endemiczny wirus gorączki krwotocznej przenoszony przez komary.

D E N G A

Sobota rano. Ruszamy stopem do miasteczka oddalonego o 50km, w którym ponoć kupić można hantle i sztangę. Widzę jego podekscytowanie, które jednak z każdą chwilą spada, czuję, że coś go trapi.

-Psotka, mam jakieś grypowe objawy po ostatnich treningach, dziś jeden odpuszczę, czuję stany zapalne w ciele. Bolą mnie stawy, kolana.

-Może odpuścimy jednak dzisiaj tę drogę?

-Nie, ruszamy!

Przestrzeń nam sprzyja. Pomimo jakichś czterdziestu paru stopni w słońcu, drogę pokonujemy szybko i prawie za darmo, poznając przy okazji świetnych ludzi. W sklepie przyglądam się Marcinowi i… widzę jego nieobecny wzrok, nalegam na szybki powrót, w myślach liczę, o której powinien wracać autobus do nas. Parę metrów od dworca on się zatrzymuje, siada na schodach, mówi o bólu w plecach, jest trochę jakby za mgłą, nieobecny. W dworcowej jadłodajni obserwuję, że spadł mu apetyt, a czoło i kark, pomimo wiatraków, pokrywają spływające pomału strużki potu. Z ulgą przyjmuję pozornie niebezpiecznie szybką jazdę kierowcy autobusu, gdy Marcin zaciska drętwiejące nadgarstki…

W sumie to dobrze, że nie mamy termometru. Wiem, że jest źle, ale nie wpadam w histerię. Tabletki przeciwgorączkowe, zimny okład i napój elektrolityczny. W Internecie czytam, że charakterystyczne dla dengi objawy, to ból oczu i kolan. I że do czasu krwotoku nie podejmuje się hospitalizacji, leczenie jest objawowe. Pozbywasz się bólu, wysokiej temperatury i odwodnienia. To samo mówi farmaceutka podając mi żelowy kompres, gdy proszę o „najlepsze, co Pani ma na gorączkę!”. Wspaniale, jakoś lżej się choruje w domu. Na wszelki wypadek upewniam się jednak, że mamy ubezpieczenie…

-Monika! Come to mountain! To my daughter! – woła specyficznym angielskim Nora, wesoła kobietka koło sześćdziesiątki, od której wynajmujemy dom. Zaraz, czy ona właśnie zaprasza mnie w góry…?

-Cooome, here, Monika! Come to Loida! – pokazuje na pierwsze piętro swojego domu. Mountain, góra, piętro. No dobra, już rozumiem, babska posiadówka na GÓRNYM piętrze. Odpowiadam, że Marcin jest chory i chcę być blisko. Nora jest wyraźnie poruszona, przynosi mi lekarstwa, podpowiada, żebym go masowała. Mówi, że jeśli będzie gorzej, w każdej chwili mogą zawieźć nas do szpitala. Czy pisałam już, że trafiliśmy na wspaniałych ludzi? Przez całą chorobę Nora z mężem są blisko. Przygotowują zapas lodu do napojów, co jakiś czas donoszą leki.

6:00, wyłączam budzik i gotującą się wodę. W łazience stoję bez ruchu dając się otrzeźwić zimnej wodzie spływającej po ciele. Zanoszę kawę na taras i wracam do sypialni. Po lekach gorączka mu spada na krótko i nieznacznie. Dotykam punktowo, delikatnie, tyko opuszkami palców, żeby nie zaburzyć i tak już płytkiego snu. Dłonie ma lodowate, przedramiona gorące, usta sine, czoło zmarszczone, powieki lekko uchylone. Kładę się za nim, delikatnie masując plecy i ramiona. Głowę układam tak, by łzy nie kapały na niego. Ma za sobą trudną noc…

-Psotka, nie wiem, co się dzieje. Czuję, że jest… że była taka blokada, jak to się mówi? Takie coś, takie… Jak to się mówiło? Nie pamiętam… Przekroczyłem to, nie pamiętam tego słowa. Wiesz, o co mi chodzi, wiesz, prawda? Blokada taka.

Zmieniam okłady, masuję go lokalnym specyfikiem chłodzącym, chwilę wcześniej dostał lek przeciwgorączkowy. Dreszcze przechodzą przez jego ciało od stóp do dłoni, by po chwili zamienić się w regularne drgawki. Sprawdzam, czy jest świadomy, mamy kontakt. Przytulam go i masuję równocześnie. Po dziesięciu minutach zasypia, oddycha miarowo, temperatura spadła, więc wychodzę po zakupy. Już dwa dni nic nie je, może dziś uda mu się coś przełknąć.

________________

Denga – choroba tropikalna przenoszona przez komary. Tropikalna gorączka krwotoczna. Statystyki są różne, jedne mówią o dwudziestoprocentowej śmiertelności, inne o mniejszej, niż 1%. Mam przed sobą dorosłego mężczyznę, odżywiającego się niemal wzorcowo, uprawiającego każdego dnia sport, dobrze sypiającego, żyjącego w zasadzie bez stresu. Jeśli jego tak to poskładało, to nie dziwi mnie już, że dzieciaki chodzą tutaj w długich spodniach i długich rękawach, przy ponad czterdziestostopniowym upale. Denga jest tu najczęstszą przyczyną śmierci u dzieci i osób starszych…

________________

-Psotka, nie mam już siły nie spać… Pomasujesz mi serce i podbrzusze?

Wracam na taras. 6:50.

-Hi ma’am, good morning! – dzieciaczki idące do szkoły naszą uliczką witają się ze mną z rozbrajającym uśmiechem, machają tak, że plecaki zsuwają się z ramion. Wracają kolory… Pierwsza dawka przeciwgorączkowych o szóstej, druga o czternastej, do wieczora, gorączka nie wraca, więc mi wraca spokój.

Jest wieczór, wszyscy już śpią, zaczynam przelewać myśli na klawiaturę. Słyszę, jak on krząta się po kuchni, robi picie. Cieszy mnie każda chwila, gdy może stać! Przychodzi do mnie z orzeźwiającym napojem.

-Chodź na ciastko!

-Mdli mnie, wiesz? Tak nieprzyjemnie, muli… Pocę się bardzo. Zaczynam bać się nocy po ostatnich dniach. Siedem godzin czekania, nie wiadomo na co, bo sen nie przychodzi. Wcześniej wchodziłem do sypialni z radością, teraz ze strachem. Czuję, jak by to trwało dwa tygodnie, a nie kilka dni…

-Dziś całą noc oglądamy filmy!

-Ojciec chrzestny? Wszystkie części?

-Aż tak długo planujesz chorować?

Dynamika dengi jest specyficzna. Pierwsza faza trwa kilka dni. Bardzo wysoka gorączka, nudności, bóle mięśni, stawów, szczególnie kolan. Często zapalenie spojówek i ból głowy zlokalizowany bezpośrednio za oczami. Następnie kilkunastogodzinny spadek gorączki, który jest niczym dziecięca piłka-zmyłka. Kojarzysz tę zabawkę? Rzucasz w prawo, a ona odbija się w przeciwną stronę, często uderzając prosto w punkt, który zaboli cię najbardziej. Denga wykonuje ten sam manewr. Kiedy gorączka spada, choroba jest w najmocniejszej fazie. Właśnie wtedy wystąpić może jej najgorszy objaw w postaci krwotoków wewnętrznych, kiedy liczy się każda godzina…

My właśnie zaczynamy „fazę bezgorączkową”. Pada deszcz, od jutra zapowiadają ochłodzenie, będzie 29 stopni, kilka stopni mniej, niż przez ostatnie dni. Świetna prognoza na zdrowienie! Ostatni rzut oka na burzę w tle…

Gdy u ciebie jest siedemnasta, u nas dwudziesta trzecia. Wylewam niedopitą kawę, tulę śpiącą Ninkę dokładnie ją przykrywając, włączamy film.

Każda dobra myśl, każde dobre słowo, radosna iskierka wysłana w kosmos – dziś trafia do nas podwójnie.

Bądźcie zdrowi.

Monika

 

www.zenhorda.com

Udostępnij post